sobota, 2 marca 2013

Bye bye!



 Czy ja przypadkiem wczoraj nie pisałam czegoś o tym, jak bardzo mnie zaskakuje życie w ostatnim półroczu? Chyba tak.

 Cóż, naprawdę mogłam poczekać jeszcze jeden dzień z podsumowaniami, gdyż dzisiaj ten tekst wyglądałby sto razy  bardziej imponująco. Chyba nawet nie mam siły zmuszać moich kanalików łzowych od jakichkolwiek reakcji. Nie mam siły na nic. Jestem wyprana z emocji. Planuję zabunkrować się w mieszkaniu, które jestem zmuszona opuścić. Przywiążę się do grzejnika i żadną siłą mnie nie wyciągną.

 Otóż wczoraj wieczorem dostałam telefon. Wspaniały pełen relaksu wieczór zrujnował jeden telefon. A jego treść to pokrótce: "Córka właściciela wraca i chce zamieszkać w mieszkaniu. Macie miesiąc.". Akurat teraz?! Ludzie się przeprowadzają, jest ok. Jednak mieszkam tutaj dwa i pół roku. I przywiązałam się. A teraz czuję się, jakby mnie ktoś rzucił. Rzuciło mnie mieszkanie. Powinnam się leczyć. Tylko, że ja i moje przyjaciółki stworzyłyśmy tutaj naszą niezwykłą wspólnotę. Być może to nie tego się obawiam, że zmienię miejsce, a tego, że coś się zmieni. To są wielkie zmiany. Zmiana zamieszkania. Człowiek potrzebuje miejsca, w którym czuje się bezpiecznie. Z przerażeniem odkrywam, że studentki chyba też. A naprawdę myślałam, że jestem nieustraszona i nic mnie nie ruszy. Każdy chyba chciałby zatrzymywać w życiu rzeczy i momenty, które coś znaczą, mają jakąś wartość. A to, co teraz do mnie trafia to przemijanie i to, że pewne rzeczy muszą się skończyć. Właściciele muszą odebrać mieszkanie, a ludzie dorosnąć. Och, jak głęboko.

 Pozostaje mi tworzyć nowe wspomnienia, w nowym miejscu. Na szczęście jedno pozostaje niezmienne: ludzie.

 Pozdrawiam, S.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz