niedziela, 11 listopada 2012

Historia dwóch wieczorów.

 No i co? Myślicie sobie, że obejrzałam film i teraz napiszę kilka słów o tym, jak bardzo mnie zachwycił. Wróć... JA miałam taki plan. Ja rzadko mam plan. A jak mam plan to zazwyczaj nic z tego nie wychodzi i... wczoraj właśnie tego dowiodłam. Jestem bardzo kiepskim przykładem zorganizowania, ale jak już w jednym z wcześniejszych postów wspomniałam, staram się. I muszę przyznać, że to nie tak, że wczoraj nic nie zrobiłam. Zapomniałam lub nie chciało mi się ogarnąć kilku rzeczy i to była moja największa porażka od początku miesiąca. Nie obejrzałam filmu... Nie wyszłam też nigdzie. Prawdę powiedziawszy to przesiedziałam wieczór zanudzając, marudząc z przyjaciółką i malując paznokcie. W czwartek wybieram się na casting i niby stawiam na naturalność i spontaniczność, ale coś tam w zanadrzu trzeba mieć, żeby człowieka nie zatkało i było mniej stresu. Niestety nawet tego mi się nie udało choć w małej części przygotować. Ale nie piszę tego, żeby upubliczniać tutaj moje zawodzenie na temat nieskończonego lenistwa. Chyba mam nadzieję, że mnie to bardziej zmotywuje. Poza tym obiecałam się tym dzielić. I na koniec miesiąca oczywiście pojawi się podsumowanie. Pozytywną rzeczą z wczoraj na pewno będzie to, że udało się zrobić pyszny obiad, o którym napiszę później i wypad na zakupy (tak miło od czasu do czasu po prostu popatrzeć na goniących za niczym ludzi). To tak na osłodę.
Pozostałość po spacerku, niestety jedyna...

 Z wczorajszego dnia wyniosłam coś na wzór kaca moralnego, ale przecież wcześniej był piątek i muszę wspomnieć o pewnym spacerze. Zacznę może od tego, że często ostatnimi czasy chodzę na fitness, uwielbiam ruch, czuć jak bolą mięśnie, a czasy w-f'u się skończyły. Trzeba znaleźć alternatywę i mi, jako, że mieszkam minutę od klubu fitness, się to udało. W piątek wieczorem skusiły mnie zajęcia dance i przyznam, że na początku było mi strasznie ciężko nadążyć. Tempo było zawrotne,ale nie w tym rzecz. Doświadczyłam tego, o czym tłuką w gazetach, telewizji itp. Zmęczyłam się bardziej niż kiedykolwiek i miałam energii więcej niż kiedykolwiek, dostałam takiego kopa, że wróciłam do mieszkania prawie biegiem, umyłam się i wyciągnęłam przyjaciółkę na spacer. Prawdę powiedziawszy miałam wielką ochotę potańczyć, ale biorąc pod uwagę to, że był piątek, mogłam liczyć tylko na ogromne tłumy w każdym klubie. Wybierając drogę na spacer miałam do wyboru kilka standardowych ścieżek, którymi chadzam, ale tego wieczoru postanowiłam, że zaprowadzę nas inną niż zazwyczaj. I będąc w parku, w którym bywam nie często ostatnimi czasy, zostałyśmy zaczepione przez pewnego osobnika. Na początku obawiałam się, że to pewnie kolejny naciągacz, który nie marzy o niczym innym, jak o wódce. Myliłam się. Był to pisarz, który podszedł do nas ze swoją książką, choć nie wyglądała na przeciętną książkę. Zero obrazków, za to zwykły biały papier, na tytułowej stronie autor i tytuł. A w środku wiele opowiadań. Nie wiem na prawdę do końca, jak to się stało, że mimo, że zazwyczaj nie dajemy się naciągnąć na kupienie czegoś od kogoś przypadkowego na ulicy (wydaje się to przecież niedorzeczne), to my ją jednak kupiłyśmy. Na pół, żeby nie było. Rzecz w tym, że nas to faktycznie zaciekawiło. No i pisarz może się pochwalić naprawdę ciekawą osobowością. Sama nie wiem, czy kiedykolwiek odważyłabym się podchodzić do obcych osób, rozmawiać z nimi i pokazywać swoją twórczość ot tak. Muszę zaznaczyć, że rozmowa nie wyglądała tak, jakby błagał nas o zapomogę w ramach zakupienia książki. To była zwykła pogawędka, wymiana spostrzeżeń na temat ludzi i wydaje mi się, że świat byłby o wiele ciekawszy i przyjemniejszy, gdyby ludzie faktycznie nie czuli takiego skrępowania przed obcymi i byli czasem w stanie nawet zażartować do kogoś na przystanku. Cóż, sama czasami jestem bardziej mrukliwa niż skłonna do rozmowy, szczególnie po całym dniu zajęć, ale wtedy chyba każdy marzy jedynie o kolacji i śnie.
No może dwie jedyne, uwierzcie, ale tego dnia aparat
wyjątkowo nie chciał mnie słuchać. 

 Wniosek jest jeden: musimy się bardziej otworzyć, chociażby na to, aby być dla siebie bardziej uprzejmymi, bo kto wie, co z tego wyniknie. Może znajdziemy kiedyś przez przypadek swoje miejsce na świecie, spotkamy inspirację, która wskaże nam drogę, wspólnika do biznesów, kogoś kto myśli podobnie, albo po prostu będziemy gromadzić wiedzę na temat ludzi i zdobywać doświadczenia, dzięki którym będzie nam łatwiej porozumiewać się z nimi w życiu codziennym. Jedno Wam obiecuję, po przeczytaniu opowiadań napiszę o nich. I postaram się częściej uśmiechać, nie tylko do przyjaciół, ale i do sfrustrowanej pani w sklepie. Radzę Wam robić podobnie, to poprawi nastrój nie tylko innym, ale przede wszystkim Wam.

Pozdrawiam, S.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz