wtorek, 30 kwietnia 2013

Just smile!



 Stworzyłam wczoraj wieczorem naprawdę długiego posta. I zrobiło mi się strasznie smutno w momencie, w którym zdałam sobie sprawę, że zamiast go edytować, usunęłam go. Złośliwość rzeczy martwych albo palców, które robią, co im się podoba. Smutno mi, bo obawiam się, że połowy z tych rzeczy, które napisałam mogę nie pamiętać mimo, że uważam je za jakieś nowe odkrycia, prawdy życiowe etc. Spróbuję jednak ponownie.

 Na pierwszym miejscu zachwycałam się cudowną wiosną, którą równie dobrze można chwilami zwać latem. Wczoraj idąc spacerkiem na uczelnię tak zaciągałam się zapachem zieleni, że prawie zemdlałam. Ptaki natomiast śpiewają w mojej opinii dwadzieścia cztery godziny na dobę. Tak przynajmniej było wczoraj. Dzisiaj jeszcze nie widziałam słońca, ptaki też kurują gardła. No cóż, nie można mieć wszystkiego. Jednak kwiaty nadal kwitną, drzewa i trawa są zielone i nie ma śniegu i mrozu. Ponad to zbliża się długi weekend i mam nadzieję, że uda mi się w końcu odpocząć i, że uda się odpocząć każdemu, który tak tęskni za chwilą wytchnienia.



 Słyszeliście o powiedzeniu: "Jaki Nowy Rok, taki cały rok."? Co robiliście w Nowy Rok? Ja schodziłam z góry, na którą wspięłam się po to by podziwiać fajerwerki z innej perspektywy. Nie ukrywam, trochę się zawiodłam, miało być co najmniej jak w bajce Disney'a. A były małe i prędko się skończyły. I tak właśnie jest w życiu, gdy nasze oczekiwania przerastają realia. Oczekujemy Disney'a, a jest troszeczkę inaczej, a wtedy dla nas każda taka rzecz jest końcem świata. Bardzo niesłusznie. Na przykład mówią, że zejście z góry jest czasem trudniejsze niż zdobycie szczytu. I teraz biorąc pod uwagę to, co napisałam wcześniej o noworocznej przepowiedni, mogłabym to zinterpretować jako dużo zakrętów, śliskich ścieżek, potyczek i zbaczania z drogi przez najbliższy rok. I może tak jest, przyznam, że tylu rzeczy z iloma zmierzyłam się do tej pory w ciągu tak krótkiego czasu chyba nie było, jednak jest w tym pozytyw. I to bardzo duży. Bo doceniłam życie, które nie tylko opiera się ciągłym śmiechu, radości i beztrosce lecz również na smutku, powadze, a czasami nawet łzach. Chodzi o to, aby to przeżyć, nie oddcinać się od przeżywania życia i tego, co nam daje, bo dzięki temu nauczymy się bardziej wykorzystywać okazje, jakie dostajemy aby być szczęśliwszymi. Porażki i smutki są po to aby nauczyć się, co robić, żeby się śmiać. Może to brzmi irracjonalnie, ale tu chyba chodzi o ten niepoprawny optymizm, który jest tak potrzebny. Bo życie jest za krótkie żeby analizować, myśleć, wyolbrzymiać i oczekiwać cudów. Gdy zaczniemy doceniać małe chwile i małe rzeczy cuda same do nas przyjdą. Tak jak z zejściem z góry, w pewnym momencie już tylko szłam i śmiałam się z tego, że zaraz możemy się wywrócić, zjechać na dół na plecach lub spotkać wilka. I nagle okazało się, że jestem na dole. I cudownie świeci słońce i w ogóle jest tak pięknie. Uśmiechajmy się częściej, prostujmy się, podnośmy głowę w stronę słońca i dajmy odpocząć głowie od myśli. Martwienie się nic nie da, tylko odpowiednie podejście. Bądźmy spontaniczni, to super sprawa. Gdyby nie moja napaść spontaniczności to pewnie po dłuższym czasie rozmyśliłabym się z pomysłu wyjazdu do Słowenii. I doczekać się już nie mogę tego, co tam zobaczę, a marzę by zwiedzić Bałkany wzdłuż i wszerz. I może jeszcze troszkę Włoch. Myślę, że ponad cztery miesiące mi na to wystarczą. Do tego wszystkiego dołączam jeszcze jeden apel: żyjmy teraz! Nie bójmy się, co będzie w przyszłości, bo naszą rzeczywistą przyszłością jest to, co jest teraz. I to nieustannie posuwa się do przodu, a my możemy zostać w tyle. I wtedy życie nam ucieka. A szkoda, naprawdę szkoda byłoby bać się naszego własnego życia i marzeń. Do dzieła, piszę to nie tylko do tych, którzy to czytają, również do siebie. Mam nadzieję na olbrzymią dawkę motywacji.

 Chciałabym jeszcze wspomnieć o spotkaniu rozwojowym, które odbyło się w sobotę w Krakowie. Było wspaniale, poznałam blogerki, które mnie totalnie zainspirowały do robienia jeszcze więcej nowych rzeczy. Zachwyciły mnie naturalne, własnoręcznie zrobione kosmetyczne cudeńka i podejrzewam, że od tej pory będę często eksperymentowała w kuchni/łazience. To naprawdę ma niesamowity potencjał. Może nie będę rozpisywać się dalej na temat spotkania, ponieważ relacja z niego jest na blogu organizatorki-  Mari z Happier at life. Zapraszam do czytania i zaznaczam, że nie mogę się doczekać następnego spotkania. Poza tym rozdane zostały upominki od sponsorów spotkania, co sprawiło, że aż zaniemówiłam z radości jak zobaczyłam nazwy firm: kosmetyki- FlosLekGreen Pharmacy oraz biżuteria- Diva.

Pozdrawiam, S.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz